Nikt nas nie pożałuje
Informacje o kilkunasto-, a nawet kilkudziesięciotysięcznych apanażach zrobiły wrażenie, szczególnie w czasach kryzysu, gdy wiele firm zwalnia, zamraża lub ogranicza pensje. Liczby puszczono w eter, a tłumaczenia, że chodzi o wynagrodzenia z przeważnie kilku źródeł za pracę w wymiarze zdecydowanie większym niż etat, dotarły do nielicznych. Teraz ludzie wiedzą jedno - lekarze w Polsce zarabiają dużo lub bardzo dużo. Jakie to ma znaczenie? Niebagatelne. U progu ostatniego kwartału roku wiele szpitali i poradni specjalistycznych musiało ograniczyć przyjęcia z powodu wyczerpania limitów i usztywnienia stanowiska NFZ w sprawie nadwykonań. Najgorsza jest sytuacja w szpitalach. W wielu nie tylko nie przyjmuje się pacjentów na diagnostykę i planowe operacje, ale i zamyka się niektóre oddziały. W sytuacji, gdy większość lekarzy szpitalnych pracuje na kontraktach, prostą konsekwencją wspomnianych ograniczeń jest zmniejszenie ich zarobków. Tymczasem najgorsze dopiero przed nami, bo pieniędzy już brakuje, a do końca roku daleko.
Rok 2010 też nie zapowiada się różowo, bo w związku ze spowodowanymi kryzysem mniejszymi wpływami do NFZ szpitale będą musiały podpisać mniejsze kontrakty. Biorąc pod uwagę inflację w okresie dwóch lat, jakie dzielą nas od podwyżek, może to oznaczać spadek zarobków lekarzy szpitalnych o około 20-25 proc. Tym samym znajdziemy się bardzo blisko punktu wyjścia. Żałował nikt nas jednak nie będzie. Przeciwnie, nie zabraknie twierdzących, że dobrze nam tak, krezusom. Atmosfera, by ciąć lekarskie zarobki, bo "brakuje na leczenie", jest dla rządzących wymarzona.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Sławomir Badurek