Przychodzi przedstawiciel do lekarza...

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 18-06-2003, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Kilka tygodni temu na jedną z toruńskich przychodni wpłynęła skarga do lokalnego dodatku Gazety Wyborczej. W dobie tropienia błędów zawodowych, przejawów nieuctwa i kompromitujących przywar lekarzy, powód złożonego przez pacjenta zażalenia był osobliwy. Otóż ktoś poskarżył się, że lekarz, zamiast zajmować się chorymi, trwoni czas na pogwarki z wyelegantowanymi paniami i panami, którzy przyjmowani są poza kolejnością, mimo braku jakichkolwiek oznak poważnej choroby. Intruzami, jak łatwo zgadnąć, okazali się przedstawiciele firm farmaceutycznych, a dziennikarska interwencja zmusiła szefa napiętnowanej poradni do wydania zakazu kontaktowania się z nimi podległych mu lekarzy w godzinach pracy.
Nie dziwi mnie zniecierpliwienie pacjenta ani też reakcja kierownika przychodni. Jeśli coś mnie zaskakuje, to fakt, że z podobną skargą spotykam się po raz pierwszy. Bo tego typu irytujących pacjentów sytuacji jest bez liku. Wizyty tak zwanych repów są codziennością począwszy od maleńkiej jednoosobowej praktyki, na wielkich klinikach skończywszy. Zwyczajowo takie odwiedziny odbywają się w godzinach przyjęć. Pół biedy, gdy są dodatkiem do z góry zaplanowanych wewnętrznych szkoleń. Pracę można tak ustawić, by nikt z pacjentów nie musiał dodatkowo czekać na wizytę, wykonanie jakiegoś badania czy wypis. Najczęściej jednak rep wpada do gabinetu niezapowiedziany. Niezależnie od tego, czy do ominięcia kolejki pan lub pani z firmy używają uprzejmości, sprytu, bezczelności lub przychylności przyjmującego za drzwiami klienta (w firmowym żargonie tak określa się lekarzy) skutek jest podobny: czekający na swoją kolejność nigdy nie są zadowoleni. Z reguły nikt tego lekarzowi nie wypomina, ale zgrzyt jest zgrzytem.
Sytuacja wydaje się o tyle skomplikowana, że z trójki: lekarz, przedstawiciel, pacjent - każdy coś musi. Pacjent musi dostać się do lekarza z przyczyn zdrowotnych. Przedstawiciel musi odwiedzić lekarza, bo jest to jego podstawowa czynność zawodowa. Lekarz natomiast musi przyjąć pacjenta, ale musi też, a przynajmniej powinien, z wielu rozmaitych względów, przyjąć przedstawiciela. Tych trójstronnych powinności jest za dużo, by mogły być spełnione w tym samym miejscu i czasie ku zadowoleniu wszystkich. Lekarzom nie pozostaje zatem nic innego, jak tylko wyraźnie rozdzielić pracę z pacjentami od spotkań z wysłannikami firm farmaceutycznych. Dlaczego to łopatologiczne rozwiązanie znajduje tak mało zwolenników? Bo mało komu z lekarzy uśmiecha się konferować po godzinach z repami. Ale idę o zakład, że byłoby inaczej, gdyby firmy musiały płacić lekarzom za możliwość osobistej konsultacji. O ile mi wiadomo, takie rozwiązanie z powodzeniem funkcjonuje przynajmniej w kilku stanach w USA. A i w Polsce pewien lekarz (notabene z doświadczeniem repa) wespół z ekonomistą zawiązali spółkę, która ma na celu wdrożyć model płatnych konsultacji, udzielanych przez lekarzy przedstawicielom firm. Idea pomysłodawców jest taka, by do lekarskiej kieszeni trafiała za każdym razem równowartość prywatnej wizyty. Wejście przedsięwzięcia w życie wymusi organizowanie spotkań lekarzy z przedstawicielami biznesu poza godzinami porad.




Źródło: Puls Medycyny

Podpis: lek. Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.