Pusta kasa

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 17-07-2003, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Narodowy Fundusz Zdrowia miał być w opinii jego twórców synonimem postępu w ochronie zdrowia. Ale wprowadzony nomen omen pierwszego kwietnia system okazał się karykaturą poprzedniego. O ile kasy chorych dokręcały kurek z pieniędzmi przeważnie tylko raz na rok, NFZ robi to już po kwartale działalności. Nawiązując do retoryki sprzed wprowadzenia reformy, pieniądze nie będą szły ani za, ani przed pacjentem, bo w ogóle może ich zabraknąć. Grozi to zwłaszcza najlepszym. Nieskrępowany promesami dostęp do leczenia przyniósł wielomiesięczne kolejki czekających na przyjęcie do renomowanych klinik i instytutów. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby fundusz chciał płacić za leczenie ponadlimitowych pacjentów. Szanse na to są jednak bliskie zeru, bo w kasie ewidentnie nie starcza na pokrycie wszystkich potrzeb.
Płatnik nie podał jak dotąd żadnego sposobu uzupełnienia finansowych braków. Z inicjatywą sięgnięcia do kieszeni pacjentów coraz głośniej występują za to świadczeniodawcy. Zawrotną karierę robi ostatnio termin ?współpłacenie". De facto nie chodzi tu o żadne współpłacenie, bo opłacający składkę i tak już to robią. Idzie o słowo wytrych, którego zadaniem jest otwarcie skarbonek milionów Polaków.
Drenaż kieszeni już zresztą się zaczął. W niektórych szpitalach żąda się na przykład opłat za porady udzielone w izbie przyjęć w sytuacjach, które nie są stanami zagrożenia życia lub nie są skutkami urazu czy wypadku. Inny sposób to zmuszanie pacjentów do partycypowania w kosztach tego co jest, ale tak naprawdę tylko na niby. Dotyczy to m. in. szpitalnego wyżywienia i wykorzystywanych w ambulatoriach szybkich testów diagnostycznych.
Biorąc pod uwagę sytuację finansową większości placówek, drenowanie kieszeni pacjentów wydaje się nieuchronne. Nie wiadomo tylko, jak będzie ono wyglądać. Robienie przez rządzących polityków dobrej miny do złej gry i utwierdzanie ludzi w peerelowskim prawie do nieograniczonego darmowego leczenia będzie w rzeczywistości przyzwoleniem na partyzancki system dopłat, którego narodzin jesteśmy właśnie świadkami. Wysokość i przeznaczenie subwencji idących wprost z naszych kieszeni będą zależały od widzimisię dyrektora, ordynatora lub kierownika. Tak dzieje się obecnie w Rosji i krajach byłego ZSRR. Nie muszę przekonywać, że modelowi temu daleko do ideału. Dlatego o wiele lepiej byłoby, gdyby dopłaty do usług medycznych zostały zalegalizowane przez państwo. System stałby się przejrzysty i niepodatny na nadużycia. Ale nie tylko. Przy okazji trzeba by określić, czego można oczekiwać w ramach obligatoryjnej składki. Kolejną kostką domina, jaka musiałaby się przewrócić byłby monopol państwa na powszechne ubezpieczenia zdrowotne. Tym sposobem weszlibyśmy wreszcie na drogę do normalności w ochronie zdrowia. Normalności nie pozbawionej oczywiście wielu problemów, lecz zarazem dysponującej, niedostępnymi dla nas obecnie, sposobami ich rozwiązywania.




Źródło: Puls Medycyny

Podpis: lek. Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.