Utracona umiejętność współodczuwania
Szukając odpowiedzi gdzieś między humanizmem a ekonomią, warto wziąć pod uwagę, jak obecnie traktuje się umieranie. ?Ludzie umierają osamotnieni, bo nie ma się kto nimi zająć. Nie ma rodziny, bo rodzina pracuje. Szpitale wypisują, bo już nic nie można zrobić; nie chcą marnować łóżka i psuć sobie statystyk. Nieraz widać chęć pozbycia się chorego i ludzie odchodzą w tragicznych warunkach". Te gorzkie, lecz jakże prawdziwe słowa wypowiedział profesor Kornel Gibiński w opublikowanym w Wielki Piątek wywiadzie dla Gazety Wyborczej. Ma rację wybitny lekarz, zarzucając współczesnej medycynie brak zainteresowania umieraniem: ?Wiele wysiłku idzie na ratowanie noworodków, na poprawę komfortu rodzenia, na zabezpieczenie płodu i matki. A co zrobiono dla umierania? Nic!" Dysponująca coraz to nowszymi technologiami medycyna XXI wieku zachęca do ścigania się ze śmiercią. Lecz gdy nikną nadzieje na wygranie tego wyścigu, umierającego często pozostawia się samemu sobie.
Tak wielu lekarzy z zapałem ratuje i przedłuża życie, a tak nieliczni mają coś do zaoferowania umierającemu. Paradoksalnie, pierwsi, dzielnie zmagający się ze śmiercią, potrzebują do działania potężnych pieniędzy. Drudzy potrafią zazwyczaj obyć się bez kosztownej aparatury i drogich leków. Wystarcza im kontakt z chorym, rozmowa, dotyk, a nade wszystko zdolność współodczuwania. Ortodoksyjni wyznawcy medycyny opartej na dowodach powiedzą: to efekt placebo. Ale umiejętność bycia z chorym w jego cierpieniu to coś więcej niż neutralny środek. Znacznie więcej.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: lek. Sławomir Badurek