Na pewno pojawią się sytuacje, które nie śniły się nie tylko filozofom, ale także urzędnikom. Czyż właśnie nie w nieobliczalności tkwi piękno tego świata, gdzie nie wszystko można zmierzyć. Jak mawia minister Radziwiłł, medycyna to nie matematyka. Jego podwładni od algorytmów muszą się tego nauczyć na własnej skórze.
Rozpoczynanie wiadomości od słów „amerykańscy naukowcy opublikowali” jest trochę ryzykowne, albowiem w Ameryce jest tylu naukowców, że szukając sławy potrafią publikować i udowadniać nawet najbardziej nonsensowne teorie. Ale cóż, faktem jest, że to amerykańscy naukowcy opublikowali wyniki badań, zgodnie z którymi wprowadzenie telekonsultacji do codziennej praktyki lekarskiej wcale nie zmniejszyło liczby wizyt pacjentów w gabinetach. Wprost przeciwnie. Ponoć liczba kontaktów pacjentów z lekarzami, którzy stosują w codziennej praktyce porady przez telefon lub wideo, wzrasta o 12 proc.
Finansowo i tak się to opłaca, ponieważ telekonsultacje są tańsze niż tradycyjne. Ale fakt pozostaje faktem, że jeśli pacjent ma kontakt z lekarzem na wyciągnięcie ręki, czyli kliknięcie myszką na ekranie, to zaczyna się do niego zgłaszać częściej. Z każdym chrupnięciem, zaboleniem, zawrotem głowy. Im częściej lekarz wysłucha opowiadań pacjenta o niepokojących objawach, tym więcej nabierze wątpliwości co do jego stanu zdrowia i zaprosi do gabinetu, skieruje na diagnostykę. Pacjenci stają się przediagnozowani. A ponieważ u każdego, jak dobrze poszukać, coś się znajdzie, koniec końców liczba wizyt rośnie.
W tym kontekście nasz tradycyjny model przyjmowania pacjentów, których coś zaniepokoiło, nie był (nie jest) taki zły. Pacjent z jakimś bólem trafia na SOR. I co tam robi? Czeka. Jak posiedzi na plastikowym krzesełku osiem godzin, to mu przejdzie. Popatrzy przy okazji na naprawdę ciężko chorych, na przykład ofiary wypadków. I dojdzie do wniosku, że w porównaniu z nimi jest zdrów jak ryba. Wróci do domu z lepszym samopoczuciem.
Ponoć jest taka metoda przyjmowania na izbie przyjęć, żeby nakrzyczeć na pacjenta i zarzucić mu symulowanie. Kto po takim otwarciu awanturuje się i wygraża — znaczy, że zdrowy. A jak z rezygnacją popatrzy, usiądzie cicho i podkuli ogon — o, widać, że to naprawdę coś poważnego, trzeba się nim zająć. W taki sposób radzimy sobie z odsiewaniem symulantów, hipochondryków i wariatów. Tymczasem w Internecie nie wszystko widać. I wariatów, jak wiadomo, nie brakuje. Mniejsza bariera dostępu do specjalisty sprawia, że rośnie liczba wizyt.
Biorąc pod uwagę powszechną w naszym kraju sympatię do Ameryki i amerykańskich naukowców, może warto ich zaprosić na dłużej. Mogliby dostrzec w naszym systemie nieoczekiwane pozytywy. Jako naród narzekaczy i czepialskich moglibyśmy się zdziwić. Na przykład tym, że w Kanadzie kolejki do lekarzy są jeszcze dłuższe, a spodziewana długość życia w Polsce rośnie, podczas gdy w Niemczech czy Austrii spada.