Lekarz musi czy powinien? [FELIETON]
Kodeksy etyczne są podobno niczym katechizmy - skróconym imperatywem dochowania podstawowych wartości, utrwalonych przez wiele pokoleń. Medycyna nie jest tu wyjątkiem. Odebranie dyplomu z rąk rektora czy dziekana lekarskiego fakultetu, po złożeniu przyrzeczenia lekarskiego, już czyni lekarza beneficjentem, a nie niewolnikiem Kodeksu Etyki Lekarskiej (KEL).

To nie jest zbiór aforyzmów, a raczej drogowskaz na często rozstajnej drodze kariery każdego lekarza. Bo każdemu może przytrafić się błąd, zaniedbanie, zaniechanie terapii daremnej i, nie daj Boże, chamstwo czy umyślne okazanie wyższości nad chorym człowiekiem, który właśnie jemu zaufał.
Nowy KEL zacznie obowiązywać od 1 stycznia 2025 r. Intensywne prace nad nowelizacją trwały w samorządzie lekarskim dwa lata. A zatem po co tyle hałasu wokół tego lekarskiego katechizmu? Nowe zapisy odpowiadają potrzebie zmieniających się okoliczności wykonywania lekarskiej praktyki i postępującej cyfryzacji w ochronie zdrowia. Imperatywem współczesnej medycyny stały się wytyczne dotyczące stosowania nowoczesnych technologii, telemedycyny czy sztucznej inteligencji, roli lekarza w wyborze formy porady oraz zalecenia dotyczące informowania o usługach lekarskich w mediach społecznościowych, a także zakaz stosowania terapii daremnej. Dobitnie podkreślono, że niedopuszczalne jest wykorzystywanie autorytetu lekarza do promowania usług niezwiązanych z wykonywaniem zawodu lekarza. To kamyczek do ogródka koncernów, które dzięki popularnym lekarzom podkręcają dynamikę swojego biznesu. Jeszcze kiedyś o tym pogadamy na ostatniej stronie!
W dyskusji środowiskowej emocje rozpalały różnice zdań wobec tego, co lekarz powinien, a co musi, wreszcie czego mu nie wolno. Pokusa naginania KEL ku egoistycznej narracji nie ominęła niewielkiego odsetka lekarzy, tradycyjnie mających kłopoty z przezwyciężeniem własnych idiosynkrazji. Merytorycznej dyskusji nigdy nie za wiele. Bo lekarze nie są jednorodną ideologiczną magmą, ale lubią też chwalić się światopoglądową różnorodnością. Na szczęście w sporach raczej salonowych niż gorszącym mordobiciu przed kamerami.
Chociaż, paradoksalnie, przegląd czy egzegeza etycznych kodeksów lekarskich z całego świata nie będzie instrukcją obsługi pacjenta, a lekarz to nie mechanik od ludzkiego organizmu. Kodeksy etyczne na ogół zgrabnie przypominają lekarzom, kto komu służy. A nie komu może się przysłużyć przewaga przed sądem lekarskim, gdy pacjent oskarża lekarza. Tamże często obwinionemu lekarzowi towarzyszy doświadczony prawnik, który cytaty z KEL „lekarz powinien” natychmiast sprytnie zamienia w retoryczną figurę: „a więc nie musiał”. I wtedy właśnie daje o sobie znać polskie medyczne piekiełko. Bo ani pacjenta, ani lekarza nie napawa to satysfakcją. Jedynym beneficjentem, bez względu na wyrok sądowy, najczęściej bywa renomowana, choć nie tania kancelaria adwokacka. Niepojęte, aby dziś mityczni bohaterowie Hipokrates i Temida, nawet na chmurce, zamienili się kompetencjami.
Zdaniem wybitnego etyka prof. Pawła Łukowa, regulacje prawne wskazują na minimalny standard postępowania, zaś normy moralne wychodzą ponad to minimum. Tak więc etyka profesjonalna to narzędzie samokontroli profesjonalistów. W relacji lekarz-pacjent mamy do czynienia z asymetrią. Lekarz ma przewagę, bo jest samodzielny i nie jest w potrzebie, ma wiedzę i umiejętności, zaś pacjent odwrotnie. Dzięki normom etycznym tę asymetrię można łagodzić.
Mijały lata i dekady od przełomu solidarnościowego w 1989 r., a wraz z nimi kształtowała się nowa państwowość i obyczajowość, pojmowanie wspólnoty, która w imię demokracji ma prawo mieć odmienne poglądy, podejście do życia i perspektywy na jeszcze lepszą egzystencję. Nie brakowało pomysłów i inicjatyw na lepsze i godne życie. Ale ostatnie 20 lat polaryzacji, skrzętnie uprawianej przez różnej maści religijnych magów i sprytnych sekciarzy, zbiera teraz żniwo.
U progu nowego tysiąclecia dla polskiego absolwenta medycyny, zwanego pieszczotliwie w mediach młodym lekarzem, strzałem w dziesiątkę stał się cel finansowy. Najpierw wypasiona bryka, BMW lub audi, najlepiej w leasingu. A co ze specjalizacją i obowiązkiem stałego kształcenia podyplomowego? Często słyszę od nich, że jak się już urządzą z trojgiem delfinów w apartamentowcu z podziemnym garażem, też na kredyt, to i o niej pomyślą. Najlepiej powodzi się tym, którzy łatają dziury kadrowe w powiatowych szpitalach. Dziś tu, jutro tam, a pojutrze — zależy, kto zadzwoni. I ci cieszą się nawet większą (nie zawsze ujawnianą) hojnością niż długoletni specjaliści.
Dzisiejsza młodzież lekarska wali w swoje werble, aby w końcu nadrobić dystans do swoich kolegów po maturze, których w czasie studiów informatycznych zgarniają headhunters, czyli łowcy talentów z najwyższej półki światowego biznesu. Szlag ich trafia na myśl, że oto rusza orszak maturzystów przyjętych na studia lekarskie w uczelni katolickiej, w której medycyna gości, od kiedy pewnej grupie cwaniaków zaiskrzyła na synapsach szansa wydojenia ojczyzny z resztek jej wymienia.
Przyjrzyjmy się uważniej naszej młodzieży pomaturalnej, aspirującej ku medycynie. Bo poza notami z matury, nic o niej nie wiemy. Postawy etyczne trzeba wpajać przyszłym lekarzom zaraz po przekroczeniu przez nich bram uniwersytetu medycznego. Lepszy zatem przykład niż wykład. Tak, aby z pokorą umieli dostrzegać cierpienie, bezradność, poczucie zagrożenia czy zagubienie pacjenta. Choć proza codzienności sprawia, że łatwo to przegapić. Właśnie wtedy KEL może być lekiem na wszelkie zło!
Źródło: Puls Medycyny