Jakość czy jakoś to będzie
Jakość czy jakoś to będzie
Lekarz w Polsce mający długopis, kawałek papieru i pieczątkę z numerem prawa wykonywania zawodu wystawia czeki na dowolne sumy. Jego dyspozycję pokrywa bez większego szemrania największy polski bank, czyli NFZ.
W ciągu ostatnich dwóch dekad pytałem niemal wszystkich ministrów zdrowia, tuż po objęciu przez nich steru w resorcie, czy taka sytuacja jest normalna. Wszyscy bez wahania zapewniali mnie, że wkrótce się to zmieni. Kiedy opuszczałem ich gabinet, w ministerialnym przedpokoju przebierali nogami znani mi lobbyści wielkich koncernów, którzy za chwilę mieli dowieść, że zapewnienia ministrów to zwykła bajka o Misiu Uszatku. Tymczasem jedni ministrowie uszczelniali, inni racjonalizowali i obcinali co się dało, a jeszcze inni zapowiadali ostre przykręcenie śruby rozpasanym medykom. Po latach niemal wszyscy starają się mnie przekonać, że im czasu zabrakło.

Ordynacja lekarska to nie kuchenka mikrofalowa ani odkurzacz, który obsługuje się zgodnie z instrukcją. Ale ma ona pewne wspólne cechy z tymi wynalazkami. Błyskawicznie podgrzewa temperaturę w publicznej kasie, po czym opróżnia ją niemal do cna.
Jak więc zapewnić dziś jakość w ochronie zdrowia, by sprostać stale rosnącym oczekiwaniom pacjentów, kiedy zasoby finansowe państwa, zamiast na zdrowie kieruje się na poprawę wskaźników dzietności rodaków i organizację obrony terytorialnej, złożonej ze skautów. Światowa Organizacja Zdrowia wyróżnia trzy wymiary jakości: strukturę, proces i wynik. Zaś u podstaw sprawnego zarządzania jakością (Total Quality Management) leżą cztery elementy: planowanie, wykonanie, sprawdzanie i poprawa/dzia-
łanie. Już na tym etapie widać gołym okiem, dlaczego Bayern Monachium osiąga wyższe cele niż Arka Gdynia, chociaż oba kluby angażują zawodowców.
Do oceny wysokiego poziomu jakości zaliczyć należy przede wszystkim ISO oraz akredytację. Tymczasem w naszym niezbyt zamożnym kraju obowiązujące przepisy o akredytacji ma zastąpić ustawa o jakości w ochronie zdrowia. Celem ma być poprawa bezpieczeństwa pacjentów. Szpitale, które będą chciały korzystać z publicznego finansowania, będą musiały spełnić kryteria jakości. Niejeden szpital będzie musiał udać się do Canossy.
W bezpieczeństwo pacjentów nie wierzę, ale w spore oszczędności jak najbardziej. Dziś akredytacja to często kwiatek do kożucha tylko dla zapaleńców. Ale żeby zaoszczędzić, trzeba najpierw wydać. Zabawne tylko, że wydawać będą szpitale za udział w systemie autoryzacji oraz za prowadzenie procedury oceniającej w ramach systemu akredytacji.
Ustawa wprowadzi system autoryzacji. Będą w nim mogły uczestniczyć tylko publiczne placówki. Na początek do systemu wejdą szpitale, a dopiero później inne placówki medyczne. Kryteria określi minister zdrowia. Co więcej, to on/ona udzieli akredytacji i to on/ona również będzie mógł/mogła ją wycofać, jeśli szpital nie spełni wymagań. Szpitale, które wypadną z systemu autoryzacji, stracą publiczne finansowanie.
Nie brak pierwszych wątpliwości do projektu ustawy. Mam nadzieję, że po niefortunnych konsultacjach społecznych w sprawie sieci szpitali, włodarze z ul. Miodowej będą teraz dmuchać na zimne. Naczelna Rada Lekarska zauważa, że zmiany zwiększą tylko administracyjne obciążenia i nie poprawią sytuacji pacjentów. Sam proces systematyzacji wydaje się udziwniony przez utworzenie dwóch instytucji autoryzacji oraz akredytacji i generowanie podwójnych opłat z tego tytułu. Mam wrażenie, że zamiast wartości dodanej autoryzacji to zwyczajnie urzędniczy manewr do pokazania niepokornym czerwonej kartki.
Biurokratyzacja już nieraz rozłożyła na łopatki najbardziej racjonalne pomysły. Bo ona ma w sobie złowrogi chromosom nieufności, obsesyjnej podejrzliwości, beznamiętności i braku wiary w ludzki talent i entuzjazm.
Krokiem w dobrym kierunku wydaje się tworzenie rejestrów medycznych. Mają sprzyjać rzetelnej ocenie wyników leczenia i umożliwić wyliczanie klinicznych wskaźników jakości w odniesieniu do podmiotów sprawujących opiekę zdrowotną. Ocena w warunkach rzeczywistych zamiast analiz na chybił trafił czy sprawozdań sufitowych to jest wartość, o którą naprawdę warto kopie kruszyć.
Rejestry w Europie nie są niczym nowym. Obejmują one pacjentów z określonym rozpoznaniem i poddawanych konkretnej terapii. Brylują tu kraje skandynawskie, ale i w Polsce mamy pierwsze doświadczenia rejestracyjne w kardiologii i kardiochirurgii. W bazie zawałowców jest pół miliona przypadków. Rejestry nie powstaną z dnia na dzień. Elementem każdego z nich jest ankieta. Może być bardzo szczegółowa i obszerna, ale może być też kompromisem między bardzo ambitnymi zamierzeniami a możliwościami. Tak czy owak, rejestry pozwolą podnosić jakość terapii, miarodajnie określać rokowania w poszczególnych przypadkach, optymalizować koszty leczenia. Wreszcie grupa korzyści wynikających z prowadzenia rejestrów obejmuje sferę zarządzania placówkami medycznymi, ponieważ bazy medyczne pomagają m.in. optymalizować koszty leczenia.
Smutne doświadczenia minionego ćwierćwiecza uczą, że w ochronie zdrowia nie można liczyć na polityków. Oby tylko wspomniani lobbyści, apologeci złej sprawy i fałszywi propagandyści jeszcze raz nie dotarli do nich po cichu. Jakość to robota dla zawodowców. Bo inaczej, to znowu jakoś to będzie.
Lekarz w Polsce mający długopis, kawałek papieru i pieczątkę z numerem prawa wykonywania zawodu wystawia czeki na dowolne sumy. Jego dyspozycję pokrywa bez większego szemrania największy polski bank, czyli NFZ.
W ciągu ostatnich dwóch dekad pytałem niemal wszystkich ministrów zdrowia, tuż po objęciu przez nich steru w resorcie, czy taka sytuacja jest normalna. Wszyscy bez wahania zapewniali mnie, że wkrótce się to zmieni. Kiedy opuszczałem ich gabinet, w ministerialnym przedpokoju przebierali nogami znani mi lobbyści wielkich koncernów, którzy za chwilę mieli dowieść, że zapewnienia ministrów to zwykła bajka o Misiu Uszatku. Tymczasem jedni ministrowie uszczelniali, inni racjonalizowali i obcinali co się dało, a jeszcze inni zapowiadali ostre przykręcenie śruby rozpasanym medykom. Po latach niemal wszyscy starają się mnie przekonać, że im czasu zabrakło.
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach