Prywatyzacja deprawacji
Prywatyzacja deprawacji
Ostrzej, ale bez skalpela : Nasze dostojne społeczeństwo gromko domaga się zmian. Lubię zmiany, choć wolę, kiedy zmienia się coś niż ktoś, a zmiany nie robią z mojego życia tego, co buldożer ze starą ruderą.
Zastanawiam się, jak nazwać rozpoczynającą się zmianę systemową, o której głośno wokół. Moje pokolenie przeżyło dekomunizację, nasi ojcowie destalinizację i upartyjnienie w ramach PZPR. O ile dwa pokolenia temu najważniejszym elementem państwa był jego zbrojny aparat, o tyle teraz państwo jest przede wszystkim wielkim redystrybutorem dóbr. Dlatego rewolucja powinna się odbyć na płaszczyźnie nowego ich podziału — tych materialnych i tych intelektualnych.
W 1989 roku z pozoru zmieniło się prawie wszystko. Ja też mam swoje powody do dumy i radości. Zmienił się ustrój polityczny, gospodarczy i sytuacja geopolityczna. Ale systemową i mentalną zmianę w tzw. służbie zdrowia trudno dostrzec. Zdrowie mieszkańców Polski nie jest jeszcze kategorią polityczną, dzięki której wygrywa się lub sromotnie przegrywa kolejne wybory. Czego potrzeba, żebyśmy wszyscy żyli zdrowiej i dłużej? Nowszych leków, biotechnologii, genetyki? Też, ale nasze zdrowie nie jest sprawą czysto techniczną. Ani czysto indywidualną. Zależy bowiem od wielu czynników, takich jak płeć, rasa, klasa, miejsce zamieszkania czy stan środowiska. I od poziomu społecznych nierówności.
Przeciętny polski szpital powiatowy czy wojewódzki to nadal bastion zatrudnienia ludzi, splecionych rodzinnymi i towarzyskimi więzami z lokalnymi kacykami partyjnymi i elitami gospodarczymi. Szpitale kliniczne i uniwersyteckie, ledwo co ocknąwszy się z szalejącego tam wcześniej nepotyzmu i protekcyjnego obdzielania lukratywnymi posadami, znów obrastają w piórka, nieustannie fetując kolejne jubileusze i sukcesy w mocno naciąganych rankingach prasowych. Bezczelne i nachalne łapówkarstwo rodem z komuny przystroiło się w bardziej wytworną maskę w tym chocholim tańcu. Odchodzą w niepamięć koperty wręczane pod stołem, kwitną zaś umowy o dzieło na bajońskie kwoty z kim się da.
Smutno mi, kiedy słyszę od czytelników, że jeszcze wielu ordynatorów oddziałów szpitalnych nadal nosi w sobie gen pychy i nieomylnej boskości. Ot taki dodatkowy chromosom, który każe zarządzać powierzonym im obejściem jak prywatnym folwarkiem. Są przekonani, że wszystko im wolno i niech tylko ktoś spróbuje się zbuntować czy podskoczyć. Wykorzystują swoją pozycję na każdym kroku i w każdej sprawie. Pomiatanie każdym, kto im podlega, to ich druga natura. Tak niestety dzieje się w niejednym polskim szpitalu. Wszyscy, łącznie z dyrektorem, o tym wiedzą i przez lata przymykają na to oczy. Boją się i tyle. Najwyższy czas zająć się tymi asami rodzimej medycyny. `A propos, w porównaniu z dzisiejszym szpitalem znienawidzony niegdyś folwark byłby wzorcem zarządzania zasobami ludzkimi.
Na atmosferę i efektywność pracy negatywnie wpływają wszelkie niepożądane zachowania. Także te o podłożu seksualnym, zarówno dotyczące zwierzchników, jak i podwładnych. Zmierzch ordynatorskich haremów w polskich szpitalach już nachodzi, a wraz z nim głaskanie, przytulanie, „przypadkowe” dotknięcia, lubieżne spojrzenia, gesty o konotacji seksualnej, używanie pieszczotliwych zwrotów, opowiadanie obleśnych żarcików, wywieszanie zdjęć czy kalendarzy z roznegliżowanymi kobietami. Wreszcie czynienie wprost propozycji kontaktu seksualnego, przekazywane w mało przyjemnej, nudnej i naprzykrzającej się formie.
Szokujące wyznania w mediach molestowanych przez lata rezydentek z Lublina wzmacniają postulat rozprawienia się ze szpitalnymi lubieżnikami. Wedle ustaleń prokuratury, ordynator i kierownik specjalizacji nakłaniał młode lekarki do podjęcia bliższej relacji o charakterze osobistym, w zamian oferując pomoc w rozwoju zawodowym. Niemłody już pan ordynator w trybie dyscyplinarnym wyleciał z pracy. Rezydentki, zamiast chlipać po kątach, ostro współpracują dziś z prokuraturą. Kolejne panie z oddziału ciągle mają coś nowego do powiedzenia w sprawie. Jest gorąco, lokalna prasa wrze co najmniej raz w tygodniu. A pan ordynator, skądinąd specjalista, do którego wciąż ustawia się kilometrowa kolejka pacjentów już poza szpitalem, wszystkiemu zaprzecza. Lekarstwem na nieszczęście jest odwaga, a nie rozum — głosi stare porzekadło.
Szpital to miejsce, gdzie razem pracują i przebywają ze sobą kobiety i mężczyźni. Często przez całą dobę. Krew nie woda! Trzecią płeć chwilowo przemilczę. Zachowanie przyzwoitości, savoir vivre’u i kontroli nad sobą dla znakomitej większości lekarzy i pielęgniarek nie jest problemem. Dla niektórych, niestety, bywa łatwą pokusą! To oni właśnie są tymi wątpliwymi bohaterami pierwszych stron gazet.
Dlaczego polskie prawo wciąż pozwala im na takie bezkarne brewerie? Molestowanie seksualne nie doczekało się jasnej definicji ani w prawie karnym, ani w prawie wykroczeń. Karalne są natomiast czyny godzące w obyczajność publiczną, które mogą lub mają charakter seksualny. Zanik przyzwoitości w świecie cywilizowanym jest triumfem chamstwa.
[email protected]
Ostrzej, ale bez skalpela : Nasze dostojne społeczeństwo gromko domaga się zmian. Lubię zmiany, choć wolę, kiedy zmienia się coś niż ktoś, a zmiany nie robią z mojego życia tego, co buldożer ze starą ruderą.
Zastanawiam się, jak nazwać rozpoczynającą się zmianę systemową, o której głośno wokół. Moje pokolenie przeżyło dekomunizację, nasi ojcowie destalinizację i upartyjnienie w ramach PZPR. O ile dwa pokolenia temu najważniejszym elementem państwa był jego zbrojny aparat, o tyle teraz państwo jest przede wszystkim wielkim redystrybutorem dóbr. Dlatego rewolucja powinna się odbyć na płaszczyźnie nowego ich podziału — tych materialnych i tych intelektualnych. W 1989 roku z pozoru zmieniło się prawie wszystko. Ja też mam swoje powody do dumy i radości. Zmienił się ustrój polityczny, gospodarczy i sytuacja geopolityczna. Ale systemową i mentalną zmianę w tzw. służbie zdrowia trudno dostrzec. Zdrowie mieszkańców Polski nie jest jeszcze kategorią polityczną, dzięki której wygrywa się lub sromotnie przegrywa kolejne wybory. Czego potrzeba, żebyśmy wszyscy żyli zdrowiej i dłużej? Nowszych leków, biotechnologii, genetyki? Też, ale nasze zdrowie nie jest sprawą czysto techniczną. Ani czysto indywidualną. Zależy bowiem od wielu czynników, takich jak płeć, rasa, klasa, miejsce zamieszkania czy stan środowiska. I od poziomu społecznych nierówności.Przeciętny polski szpital powiatowy czy wojewódzki to nadal bastion zatrudnienia ludzi, splecionych rodzinnymi i towarzyskimi więzami z lokalnymi kacykami partyjnymi i elitami gospodarczymi. Szpitale kliniczne i uniwersyteckie, ledwo co ocknąwszy się z szalejącego tam wcześniej nepotyzmu i protekcyjnego obdzielania lukratywnymi posadami, znów obrastają w piórka, nieustannie fetując kolejne jubileusze i sukcesy w mocno naciąganych rankingach prasowych. Bezczelne i nachalne łapówkarstwo rodem z komuny przystroiło się w bardziej wytworną maskę w tym chocholim tańcu. Odchodzą w niepamięć koperty wręczane pod stołem, kwitną zaś umowy o dzieło na bajońskie kwoty z kim się da. Smutno mi, kiedy słyszę od czytelników, że jeszcze wielu ordynatorów oddziałów szpitalnych nadal nosi w sobie gen pychy i nieomylnej boskości. Ot taki dodatkowy chromosom, który każe zarządzać powierzonym im obejściem jak prywatnym folwarkiem. Są przekonani, że wszystko im wolno i niech tylko ktoś spróbuje się zbuntować czy podskoczyć. Wykorzystują swoją pozycję na każdym kroku i w każdej sprawie. Pomiatanie każdym, kto im podlega, to ich druga natura. Tak niestety dzieje się w niejednym polskim szpitalu. Wszyscy, łącznie z dyrektorem, o tym wiedzą i przez lata przymykają na to oczy. Boją się i tyle. Najwyższy czas zająć się tymi asami rodzimej medycyny. `A propos, w porównaniu z dzisiejszym szpitalem znienawidzony niegdyś folwark byłby wzorcem zarządzania zasobami ludzkimi.Na atmosferę i efektywność pracy negatywnie wpływają wszelkie niepożądane zachowania. Także te o podłożu seksualnym, zarówno dotyczące zwierzchników, jak i podwładnych. Zmierzch ordynatorskich haremów w polskich szpitalach już nachodzi, a wraz z nim głaskanie, przytulanie, „przypadkowe” dotknięcia, lubieżne spojrzenia, gesty o konotacji seksualnej, używanie pieszczotliwych zwrotów, opowiadanie obleśnych żarcików, wywieszanie zdjęć czy kalendarzy z roznegliżowanymi kobietami. Wreszcie czynienie wprost propozycji kontaktu seksualnego, przekazywane w mało przyjemnej, nudnej i naprzykrzającej się formie.Szokujące wyznania w mediach molestowanych przez lata rezydentek z Lublina wzmacniają postulat rozprawienia się ze szpitalnymi lubieżnikami. Wedle ustaleń prokuratury, ordynator i kierownik specjalizacji nakłaniał młode lekarki do podjęcia bliższej relacji o charakterze osobistym, w zamian oferując pomoc w rozwoju zawodowym. Niemłody już pan ordynator w trybie dyscyplinarnym wyleciał z pracy. Rezydentki, zamiast chlipać po kątach, ostro współpracują dziś z prokuraturą. Kolejne panie z oddziału ciągle mają coś nowego do powiedzenia w sprawie. Jest gorąco, lokalna prasa wrze co najmniej raz w tygodniu. A pan ordynator, skądinąd specjalista, do którego wciąż ustawia się kilometrowa kolejka pacjentów już poza szpitalem, wszystkiemu zaprzecza. Lekarstwem na nieszczęście jest odwaga, a nie rozum — głosi stare porzekadło.Szpital to miejsce, gdzie razem pracują i przebywają ze sobą kobiety i mężczyźni. Często przez całą dobę. Krew nie woda! Trzecią płeć chwilowo przemilczę. Zachowanie przyzwoitości, savoir vivre’u i kontroli nad sobą dla znakomitej większości lekarzy i pielęgniarek nie jest problemem. Dla niektórych, niestety, bywa łatwą pokusą! To oni właśnie są tymi wątpliwymi bohaterami pierwszych stron gazet.Dlaczego polskie prawo wciąż pozwala im na takie bezkarne brewerie? Molestowanie seksualne nie doczekało się jasnej definicji ani w prawie karnym, ani w prawie wykroczeń. Karalne są natomiast czyny godzące w obyczajność publiczną, które mogą lub mają charakter seksualny. Zanik przyzwoitości w świecie cywilizowanym jest triumfem chamstwa. [email protected]
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach