Sezon ogórkowy ogłaszano, gdy artyści wyjeżdżali do wód, a kina, teatry i kabarety świeciły pustkami, zaś z kolorowych tygodników wyłaniał się potwór z Loch Ness, który nie miał konkurencji. Ogórki w 95 proc. składają się z wody, może dlatego zostały synonimem jej lania.
Nie można nie docenić zalet ogórka, choć najpopularniejsza z niego potrawa została nazwana mizerią. Niektóre źródła podają, że ponoć starożytni Grecy bardzo cenili ogórki z powodu ich dobrego wpływu na inteligencję. Ich spożywanie miało też rzekomo łagodzić temperament niewiast.
Dziś na pewno wiadomo, że ogórki są zdrowe, szczególnie w swej wersji kiszonej, gdyż są źródłem kwasu mlekowego, który oczyszcza organizm i wzmacnia jego system obronny. Ale o tym, szczególnie w sezonie ogórkowym, pisało wiele czasopism. Niektóre poświęcały tym owocom/warzywom nawet okładki.
A może ogórek wolałby śpiewać, nie kisnąć i „w słoju nocą łzy przelewać zielone”, jak pisał Konstanty Ildefons Gałczyński. Jest też więc ten poczciwy ogórek symbolem buntu przeciw ładowi na naszej planecie. I znów zrobiło się poważnie… Przywołać więc szybko trzeba satyryka, może Michała Ogórka, który na pytanie „Plyboya”: jakim jest ogórkiem — konserwowym czy kiszonym — odpowiada: „Myślę, że jestem dobrze zakonserwowany. I z pewnością już nie zielony”. W ten sposób wyraził chyba najlepszy stan człowieka, który jeszcze nie skisł, a wie o świecie i o sobie wystarczająco dużo, by nie marzyć o śpiewaniu, jeśli „z woli nieba prawdopodobnie nie może”.
Ale nie wszyscy mają w sobie tę pokorę. Już wkrótce sezon na dynie, to może pokuszę się o rozprawkę na temat rozterki dyni, która nie może stać się karocą.