Męczarnie białego kitla
Męczarnie białego kitla
W ostatnim moim felietonie dość sofistycznie stwierdziłem, że medycyna jest bogatą ilustracją moralności. Bo nie da się jej do końca skodyfikować ani przypisać instrukcji obsługi poszczególnym jej dziedzinom. Postępowanie oparte ściśle na przepisach i standardach prowadzi ani chybi do dehumanizacji pacjenta. Biurokracja, w czeluściach i głębinach której porusza się współczesny lekarz, sprawia, że jego odpowiedzialność wobec pacjenta dramatycznie słabnie. Z wolna rośnie w nim złudne przekonanie, że skoro narzuca mu się standard, to on nie ponosi pełnej odpowiedzialności za skutki leczenia. Ale to bardzo niebezpieczne myślenie.
Medycyna to nie jest tylko relacja lekarza z pacjentem. Społeczne barometry moralności wychylają się ponad normę, gdy widzą, jak finansowa mizeria szpitali nie robi żadnego wrażenia na osobach konstytucyjnie odpowiedzialnych za ochronę zdrowia... Gdy puchną listy oczekujących na leczenie i rehabilitację; gdy koncerny farmaceutyczne wmawiają nam, że ceny leków rosną tylko dlatego, że badania naukowe też kosztują. Za tym osobliwymi zjawiskami kryją się ludzie, często znani z imienia i nazwiska. Ale to nie o nich dowiadujemy się z pierwszych stron gazet i telewizyjnych czołówek.

Nie wszystko więc zależy od personelu medycznego, chociaż białe kitle to ulubiony obiekt medialnego walenia w bęben. To właśnie im przypisuje się bez głębszej analizy i zastanowienia większość niedociągnięć, błędów i zaniedbań oraz brak wrażliwości na potrzeby chorego czy brak szacunku do niego.
Jakie dylematy etyczne trapią lekarzy? Dlaczego pacjenci im nie ufają? A może to właśnie lekarze nie lubią pacjentów?
Można by powiedzieć, że lekarze są przemęczeni, niekiedy niedouczeni, przesiąknięci rutyną, nie przepadają za dociekliwymi pacjentami, męczy ich odpowiadanie na te same pytania i chyba z czasem się wypalają. Niby skończyli studia, zrobili specjalizację, ale mają problem w nawiązywaniu kontaktów z normalnym zjadaczem chleba. Jeszcze do tego można dodać frustrację wywołaną brakiem perspektyw zawodowych, awansu, emigracją kolegów do krajów dobrobytu, nie najlepszą atmosferą w pracy. Ale — jak głosi mądre porzekadło — wszystko można, czego nie można, byle z wolna i ostrożna. Tylko po co?
A więc moralność niejedno ma imię. Warto się zastanowić, czy rzeczywiście wśród personelu medycznego nastąpiła jakaś znieczulica, upadek moralny, o którym tak chętnie na podstawie pojedynczych przypadków donoszą media? Słowa często ranią dotkliwiej niż sztylet. Gniew, odwet ani rewanż to nie są narzędzia lekarskiego warsztatu. Brak panowania nad emocjami usprawiedliwia pacjenta, ale niemal zawsze dyskwalifikuje lekarza. Medyk nie może zapominać, że ma do czynienia z laikiem, dla którego to, co się dzieje z jego organizmem, nie jest niczym oczywistym. Pacjent nie wie, co mu jest, może myśleć, że ciągły ból głowy to coś poważniejszego niż zwykła migrena. Lekarzowi nie wolno wypowiedzieć słów, które w normalnych warunkach nie przeszłyby mu przez gardło. To właśnie lekarz ma cierpliwie czekać, aż ucichnie potok słów w ustach jego pacjenta. Niestety, nie zawsze tak jest.
Dzisiaj lekarz mierzy się z zupełnie innym pacjentem niż dawniej. Współczesny pacjent, gdy odczeka swoją kolejkę kilku miesięcy czy lat na przyjęcie u specjalisty, już tak łatwo nie wypuści z rąk swojego dobrodzieja. W znakomitej większości jest to pacjent bardziej świadomy choroby i sposobu jej leczenia, znający dobrze zarówno możliwości współczesnej medycyny, jak i swoje prawa. Dążąc do wykorzystania wszechwładnej, w jego mniemaniu, współczesnej medycyny, oczekuje szybkiego powrotu do zdrowia, a wraz z nim — do życia w dobrej jakości. Własnych zaniedbań zdrowia i powikłań w leczeniu nie przyjmuje do wiadomości. Może liczyć na wsparcie coraz prężniejszego kartelu młodych adwokatów, głodnych zawodowego sukcesu w procesach z lekarzami i szpitalami.
Wyrozumiałość i cierpliwość to fundament pozyskania zaufania pacjenta. Lekarz, podobnie jak aktor, w relacji z widzem musi na chwilę odseparować się od swoich trosk i kłopotów, chociaż to nie wszystkim łatwo przychodzi. To samo odnosi się do personelu pomocniczego, który towarzyszy lekarzowi w jego pracy, i do rodziny pacjenta. Szefom lekarzy, niestety, często nie przeszkadza grubiaństwo ich podwładnych. Bo sami też się tak zachowują. Obrośli w piórka, noszą głowy wyżej niż można unieść i wydaje im się, że są fachowcami co najmniej na miarę Religi czy Skarżyńskiego. Pomyliły im się role. Zapomnieli, że powinni wobec chorego pełnić posługę, a nie robić łaskę, że go leczą. Wielu z nich ma dodatkowo poczucie nieomylności. Ale na szczęście nie wszyscy są tacy.
Pamiętajmy, że każdy kij ma dwa końce. Lekarz SOR-u, interweniując wobec nietrzeźwych czy będących pod wpływem narkotyków pacjentów, stąpa dziś po polu minowym. Polskie prawo bardzo silnie akcentuje zasadę samostanowienia pacjenta. Prawidłowa ocena jego zgody na zabieg lub badanie jest wciąż źródłem problemów dla lekarzy. W sytuacjach poważnych, nagłych i pilnych lekarz jeszcze przed wykonaniem zabiegu medycznego może źle odczytać wolę pacjenta i popełnić poważny błąd, skutkujący dla niego lub zakładu opieki zdrowotnej negatywnymi konsekwencjami prawnymi. Dziś już nie hipokratesowskie dobro chorego, ale jego wola bywa najwyższym prawem.
To jest moralny nonsens. Czyżby lekarz musiał czekać, aż ćpun czy menel zgarnięty przez policyjny patrol ocknie się z upojenia czy naćpania, aby uzyskać jego zgodę na medyczne czynności. W końcu chyba trzeba uwierzyć lekarzowi, że kieruje się sumieniem, wiedzą naukową i służy tylko dobru pacjenta. A moralne dylematy w medycynie zostawić, tym którzy nie mają o niej zielonego pojęcia.
Źródło: Puls Medycyny
W ostatnim moim felietonie dość sofistycznie stwierdziłem, że medycyna jest bogatą ilustracją moralności. Bo nie da się jej do końca skodyfikować ani przypisać instrukcji obsługi poszczególnym jej dziedzinom. Postępowanie oparte ściśle na przepisach i standardach prowadzi ani chybi do dehumanizacji pacjenta. Biurokracja, w czeluściach i głębinach której porusza się współczesny lekarz, sprawia, że jego odpowiedzialność wobec pacjenta dramatycznie słabnie. Z wolna rośnie w nim złudne przekonanie, że skoro narzuca mu się standard, to on nie ponosi pełnej odpowiedzialności za skutki leczenia. Ale to bardzo niebezpieczne myślenie.
Medycyna to nie jest tylko relacja lekarza z pacjentem. Społeczne barometry moralności wychylają się ponad normę, gdy widzą, jak finansowa mizeria szpitali nie robi żadnego wrażenia na osobach konstytucyjnie odpowiedzialnych za ochronę zdrowia... Gdy puchną listy oczekujących na leczenie i rehabilitację; gdy koncerny farmaceutyczne wmawiają nam, że ceny leków rosną tylko dlatego, że badania naukowe też kosztują. Za tym osobliwymi zjawiskami kryją się ludzie, często znani z imienia i nazwiska. Ale to nie o nich dowiadujemy się z pierwszych stron gazet i telewizyjnych czołówek.
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach