Publicznie czyli prywatnie
Publicznie czyli prywatnie
Przecieram oczy ze zdumienia. Coś co było zakazane i piętnowane nawet już po przełomie solidarnościowym, miałoby być teraz nie tylko możliwe, ale wręcz pożądane. Bo jeśli w publicznym szpitalu skończyłby się tzw. ryczałt, to dyrekcja mogłaby pobierać opłaty za operację czy hospitalizację. Projekt nowelizacji ustawy już czekał na konsultacje społeczne. Ale ktoś na szczytach władzy rezolutnie tupnął nogą. Bo to przecież pacjent jest celem samym w sobie, a nie szpital.
Jeszcze nie tak dawno minister zdrowia Konstanty Radziwiłł powtarzał, że szpital nie może działać dla zysku. Dziś eufemistycznie wyjaśnia, że stwarza pacjentom szansę na korzystanie z pomocy lekarzy, których znają, którym ufają, nie musząc szukać ich na prywatnym rynku w innych miejscach. Warto przypomnieć, że w 2005 roku Sąd Grodzki w Białymstoku uznał, że dyrektor szpitala klinicznego złamał prawo wprowadzając dobrowolne opłaty za udzielenie świadczenia poza kolejnością, ale nie poniesie kary, bo działał w dobrych intencjach. Ten salomonowy wyrok z ulgą przyjęli inni dyrektorzy szpitali, którzy rychło przyznali się do pobierania podobnych opłat od pacjentów.

Trzeba przyznaĆ, ze zapachniaŁo nowĄ domową wojenką, którą wywołałby zakaz zbywania przez placówki publiczne aktywów trwałych, oddawania ich w dzierżawę, najem, użytkowanie i użyczenie. Odtąd szpital nie mógłby wynajmować pomieszczeń prywatnym laboratoriom i właścicielom tomografów komputerowych, rezonansów magnetycznych czy stacji dializ. W praktyce oznaczałoby to nową nacjonalizację, wykluczającą z rynku podmioty prywatne. Bo co prywatne to podobno trefne, podejrzane i odległe od dziejowej sprawiedliwości.
Od dawna wiadomo, że bez współpłacenia pacjentów się nie obędzie. I tym razem sprawa wraca jak bumerang. Chory człowiek dopłaca za leki, sanatoria, sprzęt ortopedyczny. Płacze i płaci. Ale do społecznej akceptacji jeszcze daleko. Trzeba przyznać, że jeżeli pacjenci oczekują utrzymania bezpłatnych usług w ochronie zdrowia, to muszą zapłacić wyższa składkę na ubezpieczenie zdrowotne. A na to się nie zanosi. Niektórzy eksperci uważają, że politycy obawiają się starcia z osobami, których nie stać na dodatkowo płatne usługi medyczne ani na zwiększanie obecnych stawek. Większość naszych rodaków chciałaby upowszechnienia standardów obowiązujących w prywatnych klinikach, ale nie lubi chwalić się swoją biedą i materialnym niedostatkiem.
Istnieją trzy zasadnicze formy współpłacenia: co-insurance (współubezpieczenie), gdy pacjent pokrywa ustaloną część kosztu usługi medycznej; co-payment (współopłacanie), gdy pacjent każdorazowo płaci pewną stałą kwotę za usługę oraz deductible (franszyza redukcyjna), gdy pacjent pokrywa całość kosztów, aż do pewnego ustalonego limitu, po którego osiągnięciu usługa staje się w danym okresie darmowa. Trudno powiedzieć, która z nich najbardziej przystaje do rodzimych realiów.
Jak podaje OECD koszty ponoszone przez pacjenta wahają się od ok. 5 proc. w Luxemburgu, 9 proc. w Czechach, 10 proc. we Francji, 15 proc. w Wielkiej Brytanii do ok. 50 proc. w Meksyku. Wynika z tego, że nawet państwa przeznaczające relatywnie duże środki finansowe na ochronę zdrowia swoich obywateli, nie są w stanie pokrywać całości kosztów świadczeń medycznych wyłącznie ze środków publicznych i konieczne staje się wprowadzenie współfinansowania ochrony zdrowia.
Wśród hipotetycznych korzyści współpłacenia na pierwszym miejscu trzeba wymienić ograniczenie nadmiernej konsumpcji usług zdrowotnych, dzięki redukcji zjawiska moralnego hazardu. Jeżeli ten efekt występuje, to siłą rzeczy współpłacenie zmniejsza wydatki na opiekę zdrowotną, zarówno publiczne, jak i prywatne.
Współpłacenie jest mało popularne nie tylko w Polsce, ale w ogóle w krajach postsocjalistycznych. W ostatnich latach miały miejsce dwa przypadki szybkiego porzucenia reform tego typu. Na Słowacji współpłacenie wprowadzono w 2003 r. i faktycznie zlikwidowano zaraz po zmianie rządu w 2006 r. Jeszcze krótszy był żywot opłat wprowadzonych w 2007 r. w węgierskim systemie ochrony zdrowia — rząd wycofał się z nich po referendum w 2008 r.
Wprowadzenie współpłacenia za świadczenia zdrowotne wymaga jednak zmiany mentalności społecznej i odwagi polityków. Ciągle wielu osobom wydaje się, że opieka zdrowotna jest bezpłatna i należy się wszystkim. Otóż wynikający z Konstytucji RP równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych, nie oznacza automatycznie, że opieka zdrowotna ma być bezpłatna. Po prostu, z zasady nie pobiera się pieniędzy od pacjenta, lecz świadczenie zdrowotne jest finansowane przez NFZ lub organy administracji publicznej. PRL przyzwyczaił nas do postawy, że „się należy”. Taka interpretacja zasady solidarności społecznej jest błędna, ponieważ promuje bierność i zachowania roszczeniowe
Tradycyjne konflikty i awantury w służbie zdrowia są naturalną konsekwencją systemu, który jest skrajnie nieefektywny. Usługi medyczne przewrotnie zwane ochroną zdrowia są dobrem szczególnie pożądanym. Każdy chce być zdrowy i długo żyć. Dopóki nie skończymy z mitem, że coś jest za darmo, dopóty problemu nie rozwiążemy, a dbałość o zdrowie jest osobistym obowiązkiem każdego.
Przecieram oczy ze zdumienia. Coś co było zakazane i piętnowane nawet już po przełomie solidarnościowym, miałoby być teraz nie tylko możliwe, ale wręcz pożądane. Bo jeśli w publicznym szpitalu skończyłby się tzw. ryczałt, to dyrekcja mogłaby pobierać opłaty za operację czy hospitalizację. Projekt nowelizacji ustawy już czekał na konsultacje społeczne. Ale ktoś na szczytach władzy rezolutnie tupnął nogą. Bo to przecież pacjent jest celem samym w sobie, a nie szpital.
Jeszcze nie tak dawno minister zdrowia Konstanty Radziwiłł powtarzał, że szpital nie może działać dla zysku. Dziś eufemistycznie wyjaśnia, że stwarza pacjentom szansę na korzystanie z pomocy lekarzy, których znają, którym ufają, nie musząc szukać ich na prywatnym rynku w innych miejscach. Warto przypomnieć, że w 2005 roku Sąd Grodzki w Białymstoku uznał, że dyrektor szpitala klinicznego złamał prawo wprowadzając dobrowolne opłaty za udzielenie świadczenia poza kolejnością, ale nie poniesie kary, bo działał w dobrych intencjach. Ten salomonowy wyrok z ulgą przyjęli inni dyrektorzy szpitali, którzy rychło przyznali się do pobierania podobnych opłat od pacjentów.
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach