Seniorzy to nie dziady
Seniorzy to nie dziady
OSTRZEJ, ALE BEZ SKALPELA
Wolne wybory w Polsce są jednocześnie dobrodziejstwem i nieszczęściem. Dobrodziejstwem z tytułu oczywistej przewagi demokracji nad tyranią i reżimem, a nieszczęściem, bo niespełnione obietnice wyborcze nie doczekały się dotychczas surowej sankcji, np. w postaci wykluczenia „obiecywaczy” z kolejnych wyborów. Krótko mówiąc, w każdym roku wyborczym nie raz jeszcze usłyszymy o jakimś gigantycznym pośpiechu w naprawianiu zdrowia publicznego. Jesień za pasem, a kolejki po nadzieję na zdrowie dla tych, którzy nie są w stanie potrząsnąć trzosem, nie tylko się nie skracają, ale wielu starszym ludziom niosą prawdziwą zgryzotę i utrapienie. Ba, ci sami reformatorzy, co kolejki skracają, w innych miejscach je wydłużają.
Kokietowanie i umizgiwanie się przed wyborami do kompletnie skołowanych seniorów staje się nową specjalnością naszych rodzimych formacji politycznych i ich sezonowych gwiazd. Obecny minister zdrowia zagrzmiał dumnie z trybuny sejmowej o utworzeniu Instytutu Geriatrii. Przypomnę, że to pomysł mało oryginalny i nie wiadomo czemu właśnie teraz z lekkim swądem odsmażony, bo był on dokładnie rozpracowany i rozpisany na role co najmniej od 2011 roku, już za kadencji obecnego ministra. Mało tego, sam obiekt był precyzyjnie zlokalizowany w Warszawie, przy ul. Spartańskiej 1, na dość pokaźnej działce, nieopodal funkcjonującego od ponad 60 lat Instytutu Reumatologii, który w znakomitej większości służy najstarszemu pokoleniu rodaków. Już w 2012 roku do koordynacji tej inicjatywy zaangażowano w Instytucie Reumatologii ówczesnego krajowego konsultanta ds. geriatrii w randze wicedyrektora i szefa rady naukowej. Sęk w tym, że włodarze resortu zdrowia jesienią 2012 roku, z dnia na dzień, po medialnej awanturze, rozstali się z dyrektorem Instytutu Reumatologii Andrzejem Włodarczykiem. Wtedy potrzeba było tylko pieniędzy, a te podobno zjadł kryzys. Wiem, co mówię, bo jako rzecznik prasowy instytutu byłem wtedy w oku tego cyklonu.
Światowa medycyna przedłużyła ludziom życie, lecz niestety zapomniała o jego jakości. Ból, osłabiony wzrok i słuch, fatalny stan uzębienia, zaburzenia pamięci, depresja, niebezpieczne urojenia, przewlekłe choroby nerek — przez nie starość staje się koszmarem. Starzy ludzie miesiącami zajmują szpitalne łóżko, czekając na przeniesienie do domu opieki, bo rodzina nie chce ich u siebie. Bliscy tłumaczą się brakiem czasu, pieniędzy i możliwości zajęcia się chorym, bo np. pochłania ich opieka nad psem lub mają... za duży dom, w którym rodzice czuliby się zagubieni. Czasami nie ukrywają faktu, że pobyt w szpitalu to oszczędność na jedzeniu, lekach czy pieluchach... A nierzadko choremu wystarczy sama, nawet milcząca nasza obecność.
Jak na te sygnały z życia wzięte powinno zareagować państwo, aby zapewnić osobom starszym godne życie, właściwą pomoc socjalną i opiekę zdrowotną? Czy to wszystko załatwi magiczna obietnica o jakimś kolejnym centrum?
Geriatria nie może być jakąś polityczną jałmużną dla dziadów. Bo nasi seniorzy to nie dziady, a dziadostwo to najwyżej sposób, w jaki się ich nie od dziś traktuje. Geriatria w Polsce po roku 1990 jest w dramatycznym regresie. Na kompleksową opiekę nad osobami w podeszłym wieku mamy zaledwie pół tysiąca łóżek szpitalnych, z czego połowa na Śląsku. W czterokrotnie mniej ludnej Belgii takich łóżek jest piętnaście razy więcej. Jeszcze do niedawna mieliśmy w Polsce 174 geriatrów, przy czym tylko 120 było czynnych zawodowo, a jedynie 70 pracowało zgodnie ze specjalizacją. Statystycznie jeden na sześć powiatów.
Kto więc ma to teraz ogarnąć w Polsce gminnej i powiatowej, gdzie żyją tacy sami ludzie jak w stolicy? Geriatra musi być świetnym internistą, biegłym w kardiologii, nefrologii czy gastroenterologii, farmakologii klinicznej, dobrym neurologiem i niezłym psychologiem oraz wiedzieć więcej niż cokolwiek o psychiatrii i rehabilitacji medycznej. Nadanie tytułu specjalisty nie może być decyzją spod dużego palca. Chyba że szef resortu zdaje się po cichutku forsować praktykę, że specjalista to po prostu ktoś, kto posiada odpowiedni papier — nawet jeżeli procedura jego uzyskiwania nakazuje wątpić, czy certyfikatowi towarzyszy pożądany poziom umiejętności. Ale minister Arłukowicz chce, aby w przyszłym centrum opieki nad osobami starszymi „można było przeszkolić w jednym miejscu wszystkich tych lekarzy, którzy sprawują opiekę medyczną nad pacjentami w podeszłym wieku”.
Przeszkolić, Dostojny Kolego Bartoszu, to można rejestratorkę albo parkingowego w szpitalu, po czym i tak warto mieć ich na oku. A lekarzy trzeba nieustannie kształcić, by po latach doczekać się grona wytrawnych ekspertów i doświadczonych specjalistów geriatrii. Dzięki takiej formule powstanie unikatowa możliwość podjęcia poważnych decyzji, które pozwolą sprostać interdyscyplinarnym problemom leczenia najstarszego pokolenia Polaków. Warto więc choćby na chwilę wyzbyć się przekonania, iż otaczający świat to teren zaciętej walki i dostrzec, że istnieje też racjonalna mądrość i przyzwoitość.
Sorry, chyba że znów będą wybory!

OSTRZEJ, ALE BEZ SKALPELA
Wolne wybory w Polsce są jednocześnie dobrodziejstwem i nieszczęściem. Dobrodziejstwem z tytułu oczywistej przewagi demokracji nad tyranią i reżimem, a nieszczęściem, bo niespełnione obietnice wyborcze nie doczekały się dotychczas surowej sankcji, np. w postaci wykluczenia „obiecywaczy” z kolejnych wyborów. Krótko mówiąc, w każdym roku wyborczym nie raz jeszcze usłyszymy o jakimś gigantycznym pośpiechu w naprawianiu zdrowia publicznego. Jesień za pasem, a kolejki po nadzieję na zdrowie dla tych, którzy nie są w stanie potrząsnąć trzosem, nie tylko się nie skracają, ale wielu starszym ludziom niosą prawdziwą zgryzotę i utrapienie. Ba, ci sami reformatorzy, co kolejki skracają, w innych miejscach je wydłużają. Kokietowanie i umizgiwanie się przed wyborami do kompletnie skołowanych seniorów staje się nową specjalnością naszych rodzimych formacji politycznych i ich sezonowych gwiazd. Obecny minister zdrowia zagrzmiał dumnie z trybuny sejmowej o utworzeniu Instytutu Geriatrii. Przypomnę, że to pomysł mało oryginalny i nie wiadomo czemu właśnie teraz z lekkim swądem odsmażony, bo był on dokładnie rozpracowany i rozpisany na role co najmniej od 2011 roku, już za kadencji obecnego ministra. Mało tego, sam obiekt był precyzyjnie zlokalizowany w Warszawie, przy ul. Spartańskiej 1, na dość pokaźnej działce, nieopodal funkcjonującego od ponad 60 lat Instytutu Reumatologii, który w znakomitej większości służy najstarszemu pokoleniu rodaków. Już w 2012 roku do koordynacji tej inicjatywy zaangażowano w Instytucie Reumatologii ówczesnego krajowego konsultanta ds. geriatrii w randze wicedyrektora i szefa rady naukowej. Sęk w tym, że włodarze resortu zdrowia jesienią 2012 roku, z dnia na dzień, po medialnej awanturze, rozstali się z dyrektorem Instytutu Reumatologii Andrzejem Włodarczykiem. Wtedy potrzeba było tylko pieniędzy, a te podobno zjadł kryzys. Wiem, co mówię, bo jako rzecznik prasowy instytutu byłem wtedy w oku tego cyklonu. Światowa medycyna przedłużyła ludziom życie, lecz niestety zapomniała o jego jakości. Ból, osłabiony wzrok i słuch, fatalny stan uzębienia, zaburzenia pamięci, depresja, niebezpieczne urojenia, przewlekłe choroby nerek — przez nie starość staje się koszmarem. Starzy ludzie miesiącami zajmują szpitalne łóżko, czekając na przeniesienie do domu opieki, bo rodzina nie chce ich u siebie. Bliscy tłumaczą się brakiem czasu, pieniędzy i możliwości zajęcia się chorym, bo np. pochłania ich opieka nad psem lub mają... za duży dom, w którym rodzice czuliby się zagubieni. Czasami nie ukrywają faktu, że pobyt w szpitalu to oszczędność na jedzeniu, lekach czy pieluchach... A nierzadko choremu wystarczy sama, nawet milcząca nasza obecność. Jak na te sygnały z życia wzięte powinno zareagować państwo, aby zapewnić osobom starszym godne życie, właściwą pomoc socjalną i opiekę zdrowotną? Czy to wszystko załatwi magiczna obietnica o jakimś kolejnym centrum?Geriatria nie może być jakąś polityczną jałmużną dla dziadów. Bo nasi seniorzy to nie dziady, a dziadostwo to najwyżej sposób, w jaki się ich nie od dziś traktuje. Geriatria w Polsce po roku 1990 jest w dramatycznym regresie. Na kompleksową opiekę nad osobami w podeszłym wieku mamy zaledwie pół tysiąca łóżek szpitalnych, z czego połowa na Śląsku. W czterokrotnie mniej ludnej Belgii takich łóżek jest piętnaście razy więcej. Jeszcze do niedawna mieliśmy w Polsce 174 geriatrów, przy czym tylko 120 było czynnych zawodowo, a jedynie 70 pracowało zgodnie ze specjalizacją. Statystycznie jeden na sześć powiatów.Kto więc ma to teraz ogarnąć w Polsce gminnej i powiatowej, gdzie żyją tacy sami ludzie jak w stolicy? Geriatra musi być świetnym internistą, biegłym w kardiologii, nefrologii czy gastroenterologii, farmakologii klinicznej, dobrym neurologiem i niezłym psychologiem oraz wiedzieć więcej niż cokolwiek o psychiatrii i rehabilitacji medycznej. Nadanie tytułu specjalisty nie może być decyzją spod dużego palca. Chyba że szef resortu zdaje się po cichutku forsować praktykę, że specjalista to po prostu ktoś, kto posiada odpowiedni papier — nawet jeżeli procedura jego uzyskiwania nakazuje wątpić, czy certyfikatowi towarzyszy pożądany poziom umiejętności. Ale minister Arłukowicz chce, aby w przyszłym centrum opieki nad osobami starszymi „można było przeszkolić w jednym miejscu wszystkich tych lekarzy, którzy sprawują opiekę medyczną nad pacjentami w podeszłym wieku”. Przeszkolić, Dostojny Kolego Bartoszu, to można rejestratorkę albo parkingowego w szpitalu, po czym i tak warto mieć ich na oku. A lekarzy trzeba nieustannie kształcić, by po latach doczekać się grona wytrawnych ekspertów i doświadczonych specjalistów geriatrii. Dzięki takiej formule powstanie unikatowa możliwość podjęcia poważnych decyzji, które pozwolą sprostać interdyscyplinarnym problemom leczenia najstarszego pokolenia Polaków. Warto więc choćby na chwilę wyzbyć się przekonania, iż otaczający świat to teren zaciętej walki i dostrzec, że istnieje też racjonalna mądrość i przyzwoitość. Sorry, chyba że znów będą wybory!
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach