Chwaliłem swego czasu ten projekt, szczególnie za wartościową kwerendę źródeł i opis przeprowadzonych już badań klinicznych, ostrzegając jednocześnie, że diabeł tkwi w szczegółach i na pewno zakręci ogonem podczas prac legislacyjnych. Każda próba legalizacji jakiegokolwiek, nawet medycznego używania konopi indyjskich daje bowiem okazję przeróżnym działaczom do demonstrowania swoich poglądów. W tym przypadku chodziło jednak wyłącznie o metodyczną pracę nad możliwe najlepszymi rozwiązaniami prawnymi, szczodrze zresztą podpowiedzianymi wnioskodawcom przez Biuro Legislacyjne. Zostały one uczciwie złożone jako autopoprawki do projektu przez pos. Piotra Liroya Marca.
Niestety, trudno je było wyłowić podczas pierwszego czytania, mimo pięknego wstępu wnioskodawcy. Uzasadnienia projektu podjął się mało doświadczony legislacyjnie mec. Jędrzej Sadowski i była to pomyłka, której nie może usprawiedliwić trema bądź chwilowy spadek formy. Nie tylko ja miałem wrażenie, że mówca, zupełnie wbrew sobie, każdą wypowiedzią demaskuje chaos prawny projektowanych przepisów, w tym także napiętnowany prewencyjnie przez ministra Konstantego Radziwiłła zamiar legalizacji uprawy ziela „na balkonie każdego polskiego domu”. W gwarze młodzieżowej nazywa się to pięknie schlastaniem, co wcale nie jest fair, bo albo chodzi o legalizację tzw. miękkich narkotyków, albo o leczenie chorych i ulżenie cierpiącym, co jest zagadnieniem ściśle medycznym.
Całe szczęście, że na wysokości zadania stanęli posłowie Komisji Zdrowia i to im należy zawdzięczać niespotykanie jednomyślne przejście ustawy do dalszych prac legislacyjnych, mimo luk, błędów i chaosu prawnego samego projektu. Była to poglądowa lekcja odpowiedzialności za uchwalane prawo, z której egzamin zdali wszyscy wypowiadający się, szczególnie zaś pos. Bartosz Arłukowicz, nadający swoimi pytaniami ton całej dyskusji. Gdyby nie jego dociekliwość, skończyłoby się na ogólnych dywagacjach, a tak mec. Sadowski musiał gorączkowo szukać odpowiedzi na istotne pytania. Co stanie się np., gdy chory poddany terapii umrze, a jego prawny opiekun nadal będzie korzystał z zezwolenia na uprawę i używanie konopi indyjskich przez dopuszczone przez ustawę 120 dni? Kto ma kontrolować uprawę konopi i utylizację jej pozostałości? Jaki organ państwa powinien badać jakość wyprodukowanych i podawanych chorym preparatów, a jaki będzie dopuszczał je do używania? Który gatunek konopi zostanie wskazany jako właściwy dla terapii i jak wykazać, że uprawiany jest właśnie ten, a nie inny?
Do tych wątpliwości dołączyła swój głos znakomita lekarz pediatra pos. Alicja Chybicka, która — podpisując się pod zamiarem ulżenia cierpiącym — pytała o bezpieczeństwo stosowania takich preparatów np. u chorych dzieci? Z kolei pos. Rajmund Miller pragnął wiedzieć, co on jako lekarz miałby swojemu pacjentowi zapisać, bo chyba nie krzak ziela? Może więc najpierw powinno się przemyśleć wprowadzenie istniejących preparatów na listę leków refundowanych, skoro wydano 104 zezwolenia na import, a 71 pacjentów o nie wystąpiło.
Projekt ostatecznie skierowano do 9-osobowej podkomisji i wyznaczono miesięczny termin przygotowania sprawozdania. Ta decyzja faktycznie idzie w sukurs twórcom projektu, umożliwia jego ujednolicenie z deklarowanymi celami medycznymi. Szanse na jego szybkie uchwalenie w pierwotnej wersji były od początku bliskie zeru.